W poszukiwaniu siebie...
  Głebiej
 


=======================
Dajcie mi sznur konopny..dajcie mi odwagi.
Powód już mam.
Dajcie sił, by zakończyć pomyłkę Pana Boga.
Stworzył mnie..a potem stanął za rogiem i się śmiał.
Co mu zrobiłem..? Kim ja jestem, żeby zajmował się mną w tak szczególny sposób?

myśli..jak wściekłe osy krążą wokół mnie i żądlą. Ranią.
Moje myśli..mój swiat.

Może jednak nie warto..? Może wszystko, w co wierzymy w końcu okazuje się być jeno..chichotem Pana Boga?

Tracę siebie..z dnia na dziej jest mnie znów mniej. Kiedyś to przeżywałem..wtedy skończyło się dobrze.
Może i dziś..i teraz skończy się podobnie.

Nie chcę umierać..ale ostatnio myśl o Pani_Z_Kosą..nie jest dla mnie już straszna..
Nie boję sie dziwki..co może mi zabrać prócz życia..które i tak sensu jako takiego..nie ma?
Co może mi odebrać?

boję się bólu..życia.
Boję się że już nigdy nie pokocham.
Boję się..jestem tchórzem.

"wszystko to, czego sie tknę w pył i proch rozpada się". LP - "Wyspa, drzewo, zamek".
Jakby o mnie.

Jest we mnie tak ogromne pragnienie miłości..a skończyłem mieszkając na łasce kobiety, którą się brzydzę..której nienawidzę.
A moja Miłość..znikła. Umarła.

Piszę chaotycznie, tak samo, jak chaotyczne są moje myśli.
Robiłem bilans..życia.
Wyszło na to..że powinienem umrzeć dawno temu..za rzeczy jakie robiłem innym i sobie..
A żyję.
Po co?
Nie widzę sensu..a Bóg trzyma mnie tu albo dla zabawy..albo przez pomyłkę.

Dlaczego?

............................



Jak wybaczać? Jak wybaczyć sobie, wszystkie złe rzeczy, jakie się robi innym?
Jak liczyć na wybaczenie osoby, którą zraniło się w sposób najboleśniejszy z możliwych?

Historia, jakich wiele. Ale MOJA...dlatego tak ważna dla mnie.

Zaczęło się od nienawiści. Kiedyś, w innym miejscu i czasie, na jakimś forum. Od wzajemnych oskarżeń...złośliwości i dużej dawki wściekłości..że on/ona ośmieliło się przeciwstawić.
Zaczęło się od kłótni i wyzwisk na PW. Ale i od wzajemnej fascynacji drugą osobą. Fascynacji, która nieomalże z godziny na godzinę stawała sie silniejsza. Od olbrzymiej dozy nieufności..wzajemnej. Ale też od odkrywania swoich małych, niewinnych tajemnic. Wszystko powoli zaczęło przeradzać się w coś więcej, niż zwykła netowa znajomośc. Może w zalążek przyjaźni nawet..

Te godziny niepewności..myślenia o tym, co ona sobie o mnie pomyśli, gdy zacząłem po jakimś czasie opowiadać jej o sobie i swoim życiu. Te godziny..tęsknoty chyba, za czasem, kiedy znów wirtualna rozmowa przesłoni realny świat. Komuś, kto tego nie przeżył..nie da się wytłumaczyć, jak bardzo można przywiązać się do osoby, którą zna się tylko jako literki na ekranie monitora.

Potem przyszedł etap rozmów na GG. Krótki..bo prawie od razu zaczęliśmy rozmawiać przez telefon. Załatwiłem w jakiejś tam promocji darmowe godziny..i gadaliśmy. Godzinami.

Ale pamiętam pierwszy raz, gdy usłyszałem jej głos. Nie w telefonie..przesłąła mi krótkie nagranie. I..po raz pierwszy od niepamietnych czasów na dźwięk tego głosu przeszły mi ciarki po plecach. Jakbym miał..15 lat.
Z czasem zaczęłiśmy wyjawiać sobie wzajem takie rzeczy, o których nie powiedzielibyśmy najlepszemu przyjacielowi. Bo..staliśmy się najbliższymi przyjaciółmi..tak bardzo bliskimi, jak tylko jest to możliwe. Och..była tajemnicza..nie wiedziałem o niej wielu rzeczy..ale to jeszcze bardziej podsycało moją ciekawośc.

Byłem żonaty. Powiedziałem jej na początku. Twierdziłem, że nie byłem szczęśliwy..bo chyba tak było w istocie. Przez lata życia z żoną..przestało się nam układać..nie rozmawialiśmy wcale. Seksu zaś..udanego..nie było od początku mojego związku. Ale trwałem w nim..nie wiedząc, że można żyć inaczej. Jakbym sie poddał..jakby przestało mi na wszystkim zależeć. Nie miałem już marzeń. Zwykły kierat..praca..tv, komp, czasem nudny seks. Tylko w moim wnętrzu cos powoli się psuło. Pierwszy zawał dopadł mnie w bardzo młodym wieku. Oczywiście..lata palenia zrobiły swoje. Ale i stress..i chyba ten brak szczęścia. A nigdy w życiu nie układało mi się najlepiej...uczuciowo.

Potem przyszedł drugi zawał..i szpital. Zwężenia tętnic, jedna zatkana na amen. Konieczna operacja.

Po 8 miesiącach kontaktów wyłacznie telefonicznych postanowiliśmy sie spotkać.
Hotel..całkowita ciemność - jej wymóg. Stukot szpilek o kamienna posadzkę..coraz bliżej drzwi, przy których drżałem jak liśc. Gdy weszła..miałem wrażenie, że coś wybuchło. Byłem spiety..ale pamiętam jej zapach. I niefortunne trącenie się nosami przy próbie pierwszego pocałunku. Zażenowanie..i śmiech. I jej zapach..tak intensywnie mocny, że wciąż go czuję.
Później..kilka najcudowniejszych nocy, jakie spędziłem w zyciu. I nie oznacza to seksu..na to musiałem jeszcze trochę poczekac..Po prostu była przy mnie..mogłem wreszcie dotknąć jej..chłonąć jej obecnośc wszystkimi zmysłami. To było nieziemskie uczucie. Nigdy przedtem nie czułem nic takiego..i już nigdy nie poczuję.

A w domu? To..było okropne. Ciągłe wrzaski żony, ciągłe nerwy. Zastraszanie mnie, że nic nie dostanę. Że zabierze mi i dom i dzieci. Wizyty policji. Czasem rękoczyny. Wolałbym o tym nigdy nie pamiętac...
A z drugiej strony jej strach, że może wszystko z mojej strony jest tylko grą..że może szukam kochanki. Że się nie rozwiodę..choć wiedziałem, że to zrobię.

Po kilku spotkaniach..z nią..dostałem wezwanie na operację. Szpitalny odór..mnóstwo umierających ludzi. I strach.
Dzwoniłem do mojej przyjaciółki..i płakałem jak dziecko. Ze strachu. Nie tylko przed śmiercią..a przed tym, że nie będę mógł być z nią. Że już nigdy może jej nie zobaczę..nie dotknę. Że nigdy nie zanurzę twarzy w jej włosach..że nie poczuję jedwabistej gładkości jej skóry..i jej żaru. Że skończą się rozmowy.
Nie byłem gotowy na śmierć. Chciałem żyć tak mocno, jak nigdy wcześniej.
Obudziłem się po dwóch dniach, z mostkiem rozpłatanym na odcinku 20 cm. Ból. Ciągły ból, którego nie łagodziły żadne środki..zresztą doprosić się o nie było cudem. Dwie nieprzespane noce..dwa dni błagania oddziałowej, żeby oddała mi telefon. Żebym tylko mógł zadzwonić.

Zadzwoniłem..słaby jak dziecko. Ale ona dzwoniła wcześniej..w trakcie operacji. Przeżywała to straszliwie mocno. Dzwoniła bez przerwy..zbywano ją..ale nie odpuszczała. Dowiedziała się że żyję..że jest ok, że operacja się udała.
Nie wytrzymałem długo w szpitalu. Po 3 dniach wyszedłem na własną prośbę. Po operacji serca..do domu, w którym nikt mi nie pomógł nawet wstać. Do "żony". Odebrał mnie kolega..
Pierwsze dni wstawałem z łóżka po pół godziny..tak bolało. Na szczęście po trzech dniach przyjechała moja matka. Ona pomagała mi wstać..ubrać się. Dawała mi jeść.
Po tygodniu od operacji pierwszy raz wsiadłem do samochodu. W gorsecie. Bolało jak cholera..ale to było nieważne. Pojechałem do niej..ponad 200 km. Bo jak mogłem nie jechać..? Czekała na mnie przecież.

Minął jakis czas. Rozwiodłem się dla niej. Gdy byłem całkiem pewny uczuć, jakie do niej czuję. Wyprowadziłem się z domu, wynajęliśmy domek. I niby wszystko powinno własnie wtedy zacząć się układać..ale stało się inaczej.
Ona..nie czuła się dobrze w obcym miejscu. Wśród obcych ludzi. Bez przyjaciół. Coraz częściej odsuwaliśmy się od siebie.
Mieszkaliśmy razem kilka miesięcy..ale było z tygodnia na tydzień gorzej. Woziłem ją do jej rodziców..czasem tam zostawała..ale widziałem, że usycha. I że nasza miłość...więdnie.
Nie wiedziałem co z tym zrobić..i ona chyba też nie. Któregoś dnia zacząłem pić. W pijackim widzie..po tygodniu, czy więcej picia na umór..wypędziłem ją. Kazałem jej wracać do domu. Wróciła...nie zabierając żadnej rzeczy, jakie dostała ode mnie.

Ten pusty dom..bez jej śmiechu..przedmioty ustawiane jej ręką na półkach. Chciało mi się wyć.

Zadzwoniłem do byłej żony. Przyjęła mnie z ochotą. Może mnie kochała..ale nie dbałem o to. Nie chciałem być sam. I..dzieci. Tam były moje dzieci..za którymi tęskniłem do obłedu. Była..nie pozwalała mi ich zabierać..odwiedzałem je czasem tylko..na godzine czy dwie. A Z drugiej strony - moja przyjaciółka nie chciała, bym przesiadywał u byłej żony. Tak chyba się to wszystko zaczęło..między młotem a kowadłem. Bez możliwości wyboru.

Nie wytrzymałem. Zacząłem pisać..dzwonić. Błagać ją, żeby znów była ze mną..na jej warunkach. Tam, gdzie chce..i jak chce. Pojechałem. Błagałem. Zgodziła sie..a dla mnie to było, jakby otwarło sie niebo.
Zamieszkaliśmy w jej mieście. Ona znalazła dom. Była blisko rodziców..przyjaciół. Przeprowadziłem się..zabrałem swoje cztery zwierzaki..i było..cudownie.

Ale..sama powtarzała mi kiedyś - nic nie trwa wiecznie. Chyba..miała rację.

Zaczęło się niewinnie. Od wizyt jej kolegów - koleżanek nie ma. Fakt, jej najbliższy przyjaciel jest gejem..ale jego chłopak już nie i nie raz dawał jej do zrozumienia, czego chce. Inni jej znajomi..cóż. Twierdziła, że nie ma obaw..że to tylko znajomi..przyjaciele..ale we mnie rósł bunt.
W międzyczasie straciłem pracę. Całkowicie. Miałem taką, że dojeżdzałem raz w tygodniu po towar.
Ale..skończyło się. Przez dwa tygodnie jeździłem jakby nic się nie stało..wracałem bez towaru, twierdząc, że coś tam. Niczego nie podejrzewała. A ja..po operacji serca..i bez wykształcenia..gdzie miałem iść?
Nawet do łopaty sie nie nadawałem..i dalej nie nadaję.

Kulminacja nastąpiła w ostatnią naszą wspólną noc. Znów jej przyjaciele..picie. Znów puściły mi nerwy. Nachlałem się. Powiedziałem jej, że to koniec. Na drugi dzień..już na trzeźwo przytuliliśmy się do siebie..na pożegnanie. Powiedzieliśmy sobie nawzajem "kocham Cię" i każde z nas mówiło szczerze. Tak myślałem..

A potem..wyjechałem.

Co miałem zrobić..kraść? Wysłać ją do pracy? Płacę 1200 zł alimentów..jak mógłbym zapewnić jej środki do życia?

Zero oszczędności..jakiś lichy samochód tylko. Małe szanse na wygraną w sądzie z była żoną o dom. A jeśli nawet...to po ilu latach? Może znajdzie kogoś, kto o nią zadba. Chciałbym by była szczęśliwa..chociaż na samą myśl o niej przy boku innego mężczyzny..coś mi się robi...


Kiedyś mówiła mi, że nie spotkam już takiej kobiety, jak ona. Nie musiała tego mówić. Ja to wiem.

Dwa lata prawie..w tym rok razem.

A teraz...pustka.


A potem..dowiedziałem się że Jej żal trwał trzy dni. I znów jest z kimś.

C`est la wie un la morte.




=======
refleksje późnonocne

Czy zastanawiacie się czasem nad swoim życiem? Nie nad samym byciem..nad
bezrozumnym trwaniem, a raczej nad samą jego istotą?
Czy czasem każdemu myśleć o rzeczach strasznych, gdy się nad nimi dłużej
zastanowić, przerażających..ale w jakiś przewrotny sposób pociągających? O
śmierci..o niebycie?

Czy ktoś z was nie ma czasem poczucia, że jego życie ucieka przed nim w sposób nieubłagany..ostateczny? że mógł zrobić tak wiele..a jednak nie uczynił nic?
Że zaprzepaścił każdą szansę, jaką dał mu los? Że tracił każdą podsuwaną mu przez ślepe przeznaczenie okazję, by coś zrobić..coś stworzyć..poprawić?
Bo przecież nie były to znaki dawane od Boga..wszak On jest miłosierny...
Czasem myślę że popadam w obłęd..próbując uporządkować myśli , które
kłębią mi się pod czaszką.
Czasami wstyd mi, że jestem takim tchórzem..gdyż mogąc zrobić coś..może
najważniejszego w życiu, nie potrafiłem się na to zdobyć.

Przeznaczenie? Moje przeznaczenie piszę sobie sam..i mówię to, gdyż każda
moja akcja powoduje reakcję. Na każdy czyn - przychodzi odpowiedź od
życia. Wszystko, co robię czyni mnie tym, kim jestem. Wszystko, co czynię
innym - powraca do mnie. Zawsze.

Czasem zazdroszczę ludziom, potrafiącym samym określić czas swojego
trwania. Ludziom, którzy czując, że przyszedł ich czas, mówią życiu: "bye"
Ale..przecież jestem tchórzem..więc pozostaje to tylko w mojej głowie. Nie
w sercu..bo ono jest zimne jak lód.

Ale kim ja właściwie jestem?
Czy ktokolwiek z otaczających mnie ludzi może powiedzieć że mnie zna..że
znał mnie kiedykolwiek?

Szczęście..miłość..nienawiść i gniew. Uczucia. Czymże są? Czy to one
odróżniają mnie od zwierzęcia? To tylko puste, nic nie znaczące słowa, dla
człowieka, który nich nie poczuł, który nie próbował ich pojąć.
A jeśli ich nie czuję? Jeśli nie nauczyłem się kochać..czy nienawidzić?
Czy jestem człowiekiem?

A wiecie jak czuje się ktoś...pusty? Wypalony od środka? Czy ktoś z was
wie, co to za uczucie? Ja..wiele razy..od dawna wmawiam sobie, że coś
czuję.
Ale..nie czuję nic. Od zawsze.

W sumie czym jest nasze całe życie? Powielaniem genomu..przedłużaniem
trwania gatunku, który tak naprawdę nie powinien nigdy zaistnieć w Edenie.
Co robimy? Rodzimy się..uczymy patrzeć na świat oczyma innych ludzi,
naszych nauczycieli. Nie zawsze są tacy, jakich chcielibyśmy mieć..
Dorastamy, marząc i w którymś momencie dostajemy to,
na co zasłużyliśmy.
Gonimy za kasą, wmawiając sobie, że tak trzeba..że to
dla nas i naszych bliskich. Starzejemy się i umieramy. Ale..przecież dając
inne życie..nasze traci rację bytu. Zrobiliśmy swoje.
Jesteśmy zbędni.


Szczęście? To dom z ogródkiem? Kochająca żona i gromadka dzieci?
Każde z nas ma swoją definicję szczęścia. Każde z nas pragnie czego
innego. Ja..spokoju. A wy? Czego pragniecie?

Wciąż coś wali się nam na głowy..ale my uparcie idziemy dalej. Czepiamy
się resztek nadziei..i wmawiamy sobie, że tak widać miało być. Że Bóg/los
tak widać chciał. Podnosimy się i nawet jeśli cierpimy - mówimy sobie, że
to minie. A co, jeśli nie mija? I - po co?

==============

Po raz kolejny obejrzałem dziś "Cienką, czerwoną linię". I zapewne jeszcze
kiedyś to zrobie.
Przeraża mnie to, co czynimy sobie nawzajem. Wojna..wciąż trwa, odkąd
zaczęliśmy być ludźmi. Wojna..ale nie toczona przy pomocy samolotów i
czołgów - ta wojna, którą toczymy ze sobą co dzień.
Niektóre rzeczy przeżyją nawet nasz gatunek.

Rozmawiam z ludźmi..i wiem, że w pogardzie mają pokolenie Korczaków. Że
słowa, które powinny coś znaczyć - nie znaczą nic..a jeśli nawet nam się
tak wydaje - życie szybko odziera nas ze złudzeń.
Prawda? Fałsz? Można być szczęśliwym? Ile czasu? Kto precyzyjnie poda mi
datę połowicznego rozpadu mojego szczęścia? Ile czasu zabierze tobie
zapomnienie nienawiści do ludzi, którzy zrobili ci krzywdę?
Ile czasu trwają te tzw. "uczucia"?

Jesteśmy śmiertelni. To, co się raz straciło - nigdy nie wraca.

Ostatnio próbowałem zapić myśli. Bardzo próbowałem. Ponad dwa miesiące.
Gówno mi z tego przyszło. Mam ich coraz więcej..i coraz bardziej mnie
pociągają. Dlatego nie było mnie z wami. Nie było mnie dla nikogo..ale
najbardziej pragnąłem, żeby nie było mnie dla mnie samego. I właśnie
wtedy, na granicy jawy i kompletnego upojenia coś próbowało się przebić.
Coś ulotnego..nieuchwytnego..już od dawna zapomnianego..


Gdy wszystko staje się na powrót szare - nic nie ma znaczenia. Krążę po pokoju jak wielka, bezrozumna ćma a moje myśli są ciężkie i bolą.
Chodzę i myślę, ale wszystko zlewa się w jeden wielki bełkot szaleńca.


Kiedyś, na ścianie jednej z niezliczonych cel, jakie widziałem w życiu, ktoś wydrapał koślawe słowa:
"To ludzie ludziom zgotowali ten los". Ten bezimienny więzień pozwolił przetrwać mi najgorsze...bo wzbudził nie nadzieję..lecz wściekłość.


Czas, jak szemrzący strumień, przecieka przez palce. Można próbować go zatrzymać..lecz jakbyś się nie starał..kiedyś wyschnie ostatnia kropla, jaką trzymasz w dłoni.

=============

Wiecie, czym jest więzienie? Wiecie, jak to jest być uwięzionym w czterech
ścianach, które czasami zdają się zaciskać się wokół was? Wiecie, jak
wygląda czterdziestowatowe słońce..i szary horyzont widziany przez brudne szyby?

Kiedyś..dawno temu obiecałem komuś bardzo dla mnie ważnemu, że to napiszę.
Nie publicznie..ale dziś nie ma to żadnego znaczenia.

Chcecie się dowiedzieć?

===========



Jedna, biała karteczka..

.....

Wystarczy, że poświęcisz jeden, jedyny dzień swojego życia. Tylko
jeden..masz ich w końcu jeszcze tak wiele..prawda?
W sumie..to dość proste. Starczy zamknąć na klucz drzwi swojego
mieszkania..odłożyć do szuflady czy powiesić na gwoździu i po prostu o nim
zapomnieć.

OK..to zaczynamy.
Musisz wstać o 6 rano.
Podejdź do swojej domowej biblioteki i wybierz jedną książkę. Najlepiej
taką, której nigdy nie miałeś ochoty przeczytać.
Włącz radio i ustaw na jedną, dowolnie wybraną falę. Ale - pamiętaj - nie
wolno ci jej zmieniać.
Umyj się w zimnej wodzie, idź do kuchni zrobić sobie śniadanie. Masz do
wyboru salceson, serek topiony lub pasztetową. Możesz wybrać 100gramów
jednego z nich. Pokrój czerstwy chleb, posmaruj go cienko najgorszą
margaryną, przygotuj kanapki..

W tzw. międzyczasie zagotuj wodę i zaparz sobię kawę zbożową "Turek" z
cukrem. Spróbuj teraz zjeść to, co sobie przygotowałeś. Posprzątaj po
śniadaniu, umyj kubek. Posprzątaj pokój, powycieraj kurze. Umyj zlew i
muszlę klozetową.

Teraz masz czas wolny do godz. 9. Och..oczywiście możesz przeznaczyć go na
czytanie książki..ale radziłbym ci jednak zostawić ją na później.
Nie wolno ci wyglądać przez okno. Najlepiej je zasłoń.
Ale możesz pospacerować po pokoju.
Krok, krok, krok, krok - okno.
Odwrót.
Krok, krok, krok, krok - drzwi.
Zobaczysz sam, jak to wciąga po pewnym czasie.
Drzwi. Okno. Drzwi. Okno. Lewa.
Możesz patrzyć na zegarek...ale to wcale nie przyśpieszy jego wskazówek.

Przeciwnie..wtedy czas biegnie wolniej.
Usiądź. Pomyśl o tym, co mógłbyś zrobić, gdybyś nie był zamknięty w domu.

Mógłbyś na przykład iść na ryby. Albo do kina. Albo na piwo.
Ale nie możesz. Jesteś zamknięty.

Patrzysz na zegarek.Dochodzi dziewiąta. Wyjdź do przedpokoju, załóż buty,
kurtkę Otwórz drzwi. wyjdż. Zamknij. Wyjdź na dwór.
Rozejrzyj się dookoła. Jeśli jest obok coś, co możesz okrążać, trawnik,
piaskownica - to dobrze. O to chodzi.
Zacznij chodzić wokół. Niech twój krok będzie miarowy, spokojny. Masz na
to przecież aż 60 minut. Całą godzinę.
Chodzisz cały czas dookoła. Staraj się nie rozglądać, najlepiej wbij wzrok
w ziemię. Chodź i myśl. O czymkolwiek, najlepiej o tym, co będziesz robił,
gdy skończysz spacerować.

Możesz liczyć kroki, przypadające na jedno okrążenie. Jeden, drugi,
trzeci..dziesiąty.
I od nowa - jeden, dwa, trzy.
Na jedno okrążenie trawnika wypada ci 60 kroków. Minuta marszu. 60 okrążeń
na godzinę. Ale robisz dopiero 30 okrążenie. Przed tobą jeszcze pół
godziny marszu.

Popatrz w niebo. Niebieskie, postrzępione obłokami. Właśnie przeleciało
stadko szarych, rozświergotanych wróbli. Usiadłu obok ciebie. Myślisz że
chyba dobrze być wróblem. Może latać gdzie chce i jak chce. I chyba jest
szczęśliwy, bo skacze jakoś tak...radośnie.
Robisz pięćdziesiąte okrążenie. Włąściwie jeśli chcesz, możesz zmienić
kierunek na przeciwny. Tylko...po co?
Jeden, dwa, trzy..
Jeszcze trzy okrążenia. Dwa. Jedno.
Przystajesz i po raz ostatni dziś patrzysz w niebo.

Wracasz do domu. Otwierasz drzwi. Wchodzisz. Zamykasz na klucz.
Zdejmij buty i kurtkę.Idź do pokoju. Masz czas wolny do godziny 13.
Wsłuchaj się w muzykę płunącą z radia.
Dziwne...ale nigdy nie miałeś
czasu, żeby posłuchać wiadomości. A tyle się przecież dzieje na świecie.

Walki w Sarajewie. Podwyżki cen ropy na światowych giełdach.Obrady sejmu.
Słuchasz..myślisz.
Możesz zamknąć oczy i marzyć. Jeśli..potrafisz.
Patrzysz na zegar. Wpół do jedenastej.Wstań. Pospaceruj. Wiesz - drzwi -
okno.Zegarek. Jedenasta.
Usiądź, spróbuj zanucić melodię płynącą z radia. Leci blok informacyjny.
Dowiadujesz się gdzie i po co był przemier Pawlak.
Jaką gafę językową popełnił ostatnio Prezydent.
Dlaczego górnicy z jakiejśtam kopalniod
tygodnia siedzą pod ziemią.
Koniec wiadomości.
Zapowiadają że teraz wystąpiXawier Jakiśtam, z
koncertem fortepianowym Bacha.
Opus..suita..nokturn, coś tam.
Próbujesz słuchać..ale jest to chyba ponad twoją wrażliwość..Wyłączasz radio.

Bierzesz do ręki talię kart., od wieków leżącą w jakiejś
szufladzie.
Układasz pasjansa.As, dziewiątka, walet, król. Nie, nie tak.
As, król, dziewiątka, dama. Nie wychodzi.
Myślisz, że ostatnio nic ci nie wychodzi...
Odkładasz karty.

Idź do kuchni, znajdź coś z wczoraj, odgrzej, zjedz. Spróbuj się zdrzemnąć.
Szesnasta trzydzieści.. Usiądź, weź do ręki książkę. Czytasz..
Przenosisz się z bohaterem na bezludną wyspę, łowisz ryby, hodujesz kozy.
Budujesz dom, a nad tobą błękitne niebo. Palmy.. Pod nogami złocisty, gorący
piach.
Jesteś szczęśliwy. Czytasz.
Ostatnia strona..Rozglądasz się.
Pokój.

Patrzysz na zegar. Dwudziesta.
 
Wstajesz, spacerujesz. Krok - pół metra. Czyli 1000 kroków to tyle, ile
miałeś do przyjaciela z sąsiedniego bloku.
3000. To tyle ile dzieli cię od parku, ze stawem, po którym pływają
łabędzie. Jesteś w parku. Uśmiechasz się smutno.
Okno...

Wychodzisz do łazienki. Rozbierasz się. Myjesz się..szybko, bo woda jest
lodowata. Ale..nic to. Myjesz dokładnie twarz, ręcę, nogi. Myjesz zęby,
szorując dokładnie każdy zakątek jamy ustnej. Płuczesz.
Zawsze podobało ci
się płukanie zębów - to ptasie przechylanie głowy przy nabieraniu wody do
ust i długie gulgotanie.
Grrrrbulrrbull!

Wycierasz się, wieszasz ręcznik. Załatwiasz potrzeby fizjologiczne.
Wychodzisz z łazienki, gasisz światło. Patrzysz na zegar. Dochodzi
dwudziesta pierwsza.

Podchodzisz do ściennego kalendarza i z ulgą zrywasz kartkę.
Jedną, małą, biała karteczkę. 24 godziny twojego trwania. Twojego życia.
Twój eksperyment dobiegł końca.
.
.
.
Mój, to jeszcze dwa tysiące kartek..


----------------------------
Areszt Śledczy w Warszawie, Rakowiecka 37, pawilon 2/2 cela nr 17
===================================================

...Pierwsze co dociera do twojej budzącej się świadomości, to uczucie ciepła...

Ciepło..miękko..przytulnie. Dochodzi do ciebie coś nowego..słyszysz. Miarowy, przytłumiony dzwięk przynosi spokój i ukojenie. To trwa. Uczysz się wciąż czegos nowego. Czasem czujesz, że twój świat łagodnie się kołysze..innym razem coś uciska twoją skórę..jak przez wielką, miękką poduszkę. Otwierasz oczy..i jak przez mgłe widzisz kształty, których jeszcze nie nauczyłeś się rozpoznawać ani nazywać. Kolory, o których nie wiesz że są kolorami.
Póżniej..coś się dzieje z twoim bezpiecznym schronieniem. Czujesz zagrożenie, choć nie potrafisz go nazwać. Wszystko..zmienia się nagle. Coś ciw uciska z wszystkich stron..i czujesz że choćbyś chciał tu zostać na zawsze..to jednak musisz iść.
Lekarz podnosi cię za nóżki..i daje klapsa w pupę. Protestujesz..głośnym piskiem, którzy nawet nie przypomina płaczu..
---
Skończyłeś 5 lat. Masz wiele kłopotów..jak każdy pięciolatek. Kłocisz się z siostrą o to, że zabrała ci misia..i jest to dla ciebie prawdziwy dramat. I nikt cię nie rozumie..nikt nie wie że kochasz go całym swoim pięcioletnim serduszkiem tak mocno..że nie ma znaczenia że nie jest twój..
Dziś zrobiłeś siusiu w łóżeczko. Boisz się że Mama będzie krzyczała..więc chowasz TO pod kołdrą. I..po chwili zapominasz, zajmując się samochodzikami. Jesteś taki słodki..
---
16 lat. Poznałeś czym jest dziewczyna. Pierwsze nieśmiałe pocałunki..wykradane niby wbrew jej woli..ale tak naprawdę wiesz, że z jej przyzwoleniem. A potem..jej gorące, rozedrgane wnętrze powoduje, że każdy nerw w twoim ciele domaga sie więcej..i więcej.
Kochasz..bez watpienia..po raz pierwszy..i tak mocno..że aż boli.
--
33 rok życia. Dostałeś podadę..w dużej firmie. Dobrą posadę. Twoja żona bardzo się ucieszy..nareszcie będziesz mógł kupić nowe auto..zamiast grata, którym jeździsz do tej pory. Musisz wyremontować dom..i kupić coś dzieciakom..kochane maluszki..
Nie zapomnisz też o kochance..której wymagania ostatnio jakby ..wzrosły. Zastanawiasz się czy to skończyć..czy zależy jej na tobie. To twoje prywatne piekło.
--
Dziś kończysz 56 lat. Całkiem niedawno dostałeś rentę..serce. Lata pracy..hektolitry kawy i setki papierosów odcisnęły trwały ślad w twoim wnętrzu.
Przyjechał syn z córką..i wnuki.
Składają ci życzenia..a w chwili gdy cię całują dostrzegasz że skóra na twojej dłoni jest skórą starca. I jak uderzenie w twarz dociera do ciebie świadomość nieuchronnego. I..z dnia na dzień jest coraz mocniejsza.
--
71 rok twojego życia. Dziś zapowiada się słoneczny dzień. Może..pielęgniarki wywiozą cię na dwór..tak dobrze byłoby wygrzać stare kości w gorącym, czerwcowym słońcu..
Czujesz się stary..zmęczony..i nikomu niepotrzebny. Rzadkie odwiedziny twoich dzieci potęgują tylko te uczucie.
Nagle..zrywasz się z łóżka..i opadasz nań ponownie jak balonik, z którego uszło powietrze.
Próbujesz jeszcze spazmatycznie łapać oddech..ale czujesz jak twoje serce przestaje bić. Zrywa się jeszcze raz..drugi..ale to walka skazana na porażkę..bo nie wygrasz z Czarną Panią..
Ogarnia cie ciemność.
...
..
.
...Pierwsze co dociera do twojej budzącej się świadomości, to uczucie ciepła...

==================

Podaj mi swoje serce..a ja je zranię. I może nawet nie bezlitośnie..a dlatego, że cie nie rozumiem. Że nie wiem co cię boli i kim naprawde jesteś. A może..zranię cię świadomie..z żalu do ciebie, do siebie, do świata. Może wbije ci nóż w plecy..bo potrafisz ufając odwrócić sie tyłem. Nie wiem jak i kiedy..ale zranię cię na pewno.

Zawsze sie wszystko psuje..jakoś tak..samo. Każdy odkrywany przeze mnie skarb okazuje się byc li tylko kupą nic nie wartych świecidełek. Szukam..ale nie znajduję. Nie szukałem..i też nic sie nie działo.
Wiara..jedyne co pozostaje..ale z biegiem lat jakoś jej coraz mniej i mniej..
Nie ma pereł. Prawdziwych. Są sznury sztucznych, złudnych i nieprawdziwych błyskotek. Łudze się tylko. A gdzies bardzo głeboko wiem, że nie ma. Nie wiem kim byłem w poprzednim życiu..jeśli było. Ale raczej nikim dobrym.

wszystko co się zaczyna od olśnień..wypala się..właśnie tak:

Rozmawiamy

słowami

ze znaczeń

obdartymi

do kości.

Co dzień ciszej i chłodniej.

Aż pozostanie

jedno słowo

tak ciche

jak

...


======================

 
  Dzisiaj stronę odwiedziło już 2 odwiedzający (3 wejścia) tutaj!  
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja